piątek, 4 stycznia 2019

Korona Gór Polski: 11/28 Szczeliniec Wielki - Góry Stołowe, 12/28 Kłodzka Góra- Góry Bardzkie,13/28 Biskupia Kopa - Góry Opawskie 29.12.2018


 
Na zakończenie roku postanowiliśmy wrócić na szlak korony. Po świątecznym obżarstwie było co spalać ;) Tym razem plan był dość ambitny. Chyba bardziej czasowo niż kondycyjnie. Jako, że do sudeckiej części Korony mamy dość daleko, szczytów w okolicy sporo (z czego większość niezbyt wysoka), plan jest taki, aby zdobywać je "hurtowo". Na pierwszy ogień wybraliśmy więc 3 szczyty: Szczeliniec Wielki, Kłodzką Górę i Biskupią Kopę. Biorąc pod uwagę, że dzień jest krótki, a nas czeka około 3 godzinna podróż samochodem, z Katowic musieliśmy wyruszyć koło godziny 4.00 nad ranem (a może to jeszcze noc? ;)). Tym razem wybraliśmy się razem z Dawidem i Natalią.
Droga dojazdowa do Karłowa jest dość kręta, zaśnieżona i śliska. Końcowy etap muszę jechać bardzo ostrożnie. Jakby tego było mało, kilka kilometrów przed miejscem docelowym na poboczu pojawia sie dzik z małymi. Na szczęście nie jest samobójcą i nie wyskakuje przed maskę, ale ciśnienie solidnie podniósł. O wiele bardziej sympatyczne były sarny mijane kilkanaście kilometrów wcześniej spoglądające na nas ze spokojem i zaciekawieniem z bezpiecznej dla nas i dla nich odległości. Około godziny 7.30 docieramy do Karłowa, gdzie zostawiamy samochód. Podobno w sezonie parking jest płatny. Od nas nikt "dutków" nie chciał ;) 






 Droga do Schroniska na Szczelińcu nie jest zbyt długa, czeka nas ledwie 1,5 kilometrowy spacer. Powiem szczerze, że mam spory sentyment do tego miejsca. 18 lat temu spędziłem w tych okolicach wakacje z rodzicami. Przyjemnie być tu znowu! Szczeliniec Wielki może nie powala wysokością, ale jest bardzo klimatyczny i ma zupełnie inny charakter niż dotychczasowe szczyty. Do schroniska dochodzimy dość szybko i sprawnie, chociaż moje buty miały delikatne problemy z przyczepnością.




 W schronisku spędzamy kilka minut żeby podbić książeczki KGP i GOT. W okresie zimowym oficjalnie można dojść tylko do schroniska. Trasa turystyczna obejmująca najwyższy punkt Szczelińca tzw. Tron Liczyrzepy jest zamknięta ze względu na oblodzenie i wchodzi się na własną odpowiedzialność. Na szczęście wiedzieliśmy o tym i byliśmy przygotowani. 






Zakładamy raczki i ruszamy w dalszą drogę. Była to nasza pierwsza przygoda z raczkami, ale muszę przyznać, że poziom przyczepności i bezpieczeństwa znacznie się zwiększył. Jeśli ktoś ma wątpliwości czy warto się w nie wyposażyć na takie warunki to zdecydowanie polecam. Zwłaszcza, że można je wypożyczyć (np. w Katowicach sklep Tuttu wypożycza je za dyszkę na dzień).  O ile na szczycie, jak przy schronisku nie było widać zbyt wiele ze względu na mgłę to sama trasa i kluczenie między skałami Szczelińca dało nam sporo frajdy. Robimy chwile przerwy na zdjęcia przy szczycie i ruszamy w dół mijając oryginalne formy skalne. 





Po 1h i 45 minutach oraz 4,6 km jesteśmy znów w samochodzie i ruszamy w stronę Kłodzka. 1/3 planu na ten dzień za nami :D

Droga spod Szczelińca do Przełęczy Kłodzkiej zajęła nam około godziny samochodem. Na miejscu jest spory parking, z którego chętnie skorzystaliśmy uważając by nie zakopać sie w ogromnym błocie.



  Ruszamy niebieskim szlakiem. Od samego początku szlak idzie mocno w górę. Nie ma dramatu, ale spocić się można ;) Po pokonaniu pierwszej trudności dalej idzie się w miarę jednostajnie do góry.




Nam udało sie w pewnym momencie zgubić szlak. Na szczęście szliśmy cały czas równolegle do niego i wystarczyło przedrzeć sie przez mały "skrót" żeby znaleźć rozwidlenie szlaku niebieskiego i żółtego, na który odbijamy. 




Na miejscu trasa żółtego szlaku biegnie nieco inaczej niż na mapie. Można odbić na niego w prawo, ale wtedy dojdziemy do Szerokiej Góry. Należy przejść jeszcze kawałek do góry i skręcić w lewo. Da sie też odnaleźć wskazówki na drzewach napisane przez innych turystów. Po odbiciu po 3  minutach marszu, po prawej stronie znajdujemy nieco ukryty szczyt. Powiem szczerze, że gdybym trochę o tym nie poczytał wcześniej to chyba bym go pominął ;) Tradycyjna fotka i pieczątki na szczycie i wracamy. Tym razem zgodnie ze szlakiem. 





Co tu dużo mówić, Kłodzka Góra nie porywa. Jak dla mnie jest warta wejścia tylko dlatego żeby zdobyć Koronę. Wejście i zejście to 7,5km, które zajęło nam 2h 6min i to tyle co warto napisać o tym szczycie przynajmniej moim zdaniem. Wracamy do samochodu i ruszamy do miejscowości Zlate Hory w Czechach. 

Biskupią Kopę pierwotnie chcieliśmy "zaatakować" z Jarnołtówka. Jednak biorąc pod uwagę krótki dzień i zbliżający się zmrok wybraliśmy krótszy wariant od strony czeskiej (zarówno jeśli chodzi o dojazd z Kłodzkiej Góry, jak i sam szlak). Droga dojazdowa jest dość wąska, monotonna i mało przyjemna (przynajmniej dla mnie). Dodatkowo  poczułem, że robią mi się ciężkie oczy, co było złym znakiem zwłaszcza w perspektywie dwugodzinnego powrotu do Katowic po wejściu na Biskupia Kopę. Gdy dojechaliśmy na miejsce zaczęło robić się powoli szaro. Mieliśmy mały poślizg w porównaniu do pierwotnego planu, ale na szczęście mieliśmy czołówki i latarki. W drodze na szczyt nie były jednak potrzebne. 




Na zielony szlak wchodzimy w centrum miasteczka.  Pniemy się do góry aż dochodzimy do kaplicy świętego Rocha. Co ciekawe, w roku 1779 doszło tutaj do bitwy pomiędzy atakującymi wojskami Pruskimi i broniącymi Austriackimi. Mimo ogromnej przewagi Prusaków (ok 12tys żołnierzy przeciwko 500) to Austriakom udało sie obronić wzgórze. Upamiętniają to obrazy wewnątrz kaplicy, która jednak tego dnia była zamknięta. Podobno ta historia nadal jest bardzo ważna dla okolicznych mieszkańców. Idąc dalej wychodzimy na szerokie pole, po czym wchodzimy w dość gesty las. 




Szlak miejscami jest średnio oznaczony, a śnieg nieprzetarty, wiec raczej luźno sie go trzymamy idąc na azymut. Ostatnie kilkaset metrów daje sie mocno we znaki Milenie i mnie. Niby nic wielkiego, ale nogi i kondycja zaczynają odmawiać posłuszeństwa, wiec sapiemy jak lokomotywy, ale "cisnymy" dalej ;) 


W końcu jest! Trzeci szczyt tego dnia! Na górze robi się chłodno i ciemno. Robimy wiec szybkie fotki, częstujemy kabanosem grubego kota, który nas powitał na szczycie, zakładamy czołówki i raczki i ruszamy w dół już właściwie w totalnej ciemności wokół nas. Spodziewaliśmy tego, ale to dość ciekawe doświadczenie, które zdarzyło się nam po raz pierwszy. 
Zdjęcia ze szczytu dziewczyn nie będzie bo stwierdziły, że źle wyszły ;)

Tak. To my, przecież widać ;)

Zmęczeni ale szczęśliwi sprawnie i bez zbędnych postojów wracamy do samochodu tym samym zielonym szlakiem. Cała trasa to ok 8 km, które zajęły nam 2h 48minut. Przy samochodzie chwila na posilenie, solidną porcje kawy dla kierowcy i ruszamy do domu. W Katowicach meldujemy się około 20:30.

Łącznie zrobiliśmy tego dnia ok. 510 km samochodem oraz 20 km na szlaku. Był to dość męczący, ale bardzo owocny i satysfakcjonujący dzień. Biorąc pod uwagę, że większość szczytów, jaka nam została (poza Rysami i Tarnicą) znajdują się w Sudetach to w najbliższym czasie planujemy częstsze wyprawy w te rejony. Zwłaszcza, że chcielibyśmy zakończyć z Milenę zdobywanie Korony w 2019 roku.
Życzę wszystkim szczęśliwego nowego roku! Realizacji marzeń górskich, jak i nizinnych i do zobaczenia na szlaku!

 

1 komentarz: