piątek, 5 stycznia 2018

6/28 Wysoka- Pieniny 30.12.2017


Po krótkiej przerwie spowodowanej między innymi świętami i (jak zwykle) milionem spraw do załatwienia, postanowiliśmy wykorzystać sylwestrowy wypad do Szczawnicy (a właściwie do Szlachtowej) na zdobycie kolejnego szczytu do kolekcji. Zwłaszcza, że Wysoką- najwyższy szczyt Pienin mieliśmy pod samym nosem. Tego nie można było przegapić!

Był to nasz "pierwszy raz", kiedy planowaliśmy ruszyć na szlak zimą. Z tego powodu przed wyprawą nasuwało się sporo wątpliwości natury techniczno-sprzętowej. Jakie spodnie? Jakie buty? Jak grubo się ubrać? Czy będziemy potrzebowali raków/raczków? itp. Po przewertowaniu kilkunastu forów, opisów zimowych wejść i innych dyskusji, otrzymałem poradę, która z perspektywy czasu idealnie oddaje sytuacje: "Raczki mogą się przydać ale bez nich też dacie radę". Oczywiście przy założeniu, że ma się chociaż normalne trekingi.

Ale po kolei... Jak wspomniałem ostatnie dni starego roku, jak i pierwsze dni nowego spędziliśmy w Szlachtowej- wsi niedaleko Szczawnicy w uroczych i przytulnych Sielskich Apartamentach, które serdecznie polecam! ( Dla zainteresowanych linki: http://sielskie-apartamenty.pl/ oraz   https://www.facebook.com/SielskieApartamenty/ )
Na podbój królowej Pienin poza Mileną, Dawidem i mną wyruszyła z nami po raz kolejny moja siostra siostra Agata oraz debiutantka w naszym gronie Natalia ;) Planowaliśmy wyruszyć ok. godziły 8:00 bezpośrednio z naszych apartamentów. Niestety jak zwykle punktualność nie okazała się naszym atutem w czym z pewnością nie pomogła posiadówka przy piwku i planszówkach do godzin nocnych dnia poprzedniego (właściwie już tego samego ;)) A, że po 4 godzinach snu wstaje się ciężko to start się przesunął na godzinę 9.




Pogoda była idealna - lekki mróz, bezchmurne niebo, widoczność wyśmienita, a na dodatek dzień wcześniej spadł świeży śnieg. Zapowiadało się bajkowo!
Za radą mojej siostry, która zna okolicę jak własną kieszeń, ze Szlachtowej ruszyliśmy w dół wzdłuż drogi aż do skrzyżowania, gdzie odbiliśmy w lewo w stronę wsi Jaworki i tak aż do parkingu koło Wąwozu Homole. Tam skręciliśmy w prawo nieoznakowaną ścieżką prowadzącą aż do schroniska "Pod Durbaszką". Na tym odcinku już nie brakowało niesamowitych zimowych widoków!

 









Po ponad godzinnej przerwie w schronisku na pierogi, bigos i inne smakołyki, nieco ociężali ruszyliśmy w dalszą drogę. Mała wskazówka - w schronisku nie można kupić piwa ;)



Kawałek w górę od schroniska do samej Durbaszki dał nam trochę popalić. Ciekawe czy to kwestia śniegu, pełnych brzuchów czy jednak naszej kondycji ;) Na szczęście widoki i piękna zimowa sceneria rekompensowały wszystko.










Od Durbaszki podążaliśmy cały czas niebieskim szlakiem aż do punktu Pod Wysoką. Tam teoretycznie szlak się kończy ale idąc dalej prosto w 15 dochodzi się do szczytu. Po drodze jest kilka punktów widokowych otoczonych barierkami z pięknym widokiem na Tatry!





Końcówka podejścia była dość śliska i mijało się sporo osób, ale zachowując odrobinę ostrożności wszyscy dali radę.

Udało się! Szczyt zdobyty! Ale zanim zaczęliśmy podziwiać widoki przyszła pora na dodatkową "misję". Na forum KGP na Facebooku pojawiła się informacja, że pieczątka na szczycie rozkleiła się. A, że już wtedy planowaliśmy wejście to zaopatrzyłem się w mały zestaw naprawczy, a więc papier ścierny i kropelkę i załatwiliśmy sprawę. Mam nadzieję, że trochę wytrzyma! :D







Po "robocie" wreszcie był czas na pamiątkowe fotki i podziwianie otoczenia. Widoki były piękne, ale jak zwykle zdjęcia pokazują tylko ułamek rzeczywistości. Na górze solidnie wiało, więc po kilku chwilach ruszyliśmy w dół. Tym razem szlakiem zielonym do Wąwozu Homole. W drodze powrotnej chwilami szybciej (i bezpieczniej) było zjechać na tyłkach niż iść na nogach, a już na pewno było z tego całkiem sporo frajdy. Podobno w każdym z nas tkwi jeszcze dziecko :D



Droga powrotna minęła sprawnie i bez większych przerw. Wąwóz Homole robił naprawdę duże wrażenie w zimowej aurze. Niestety na końcowym odcinku ludzi przybywało w tym rodzinek z dziećmi w adidaskach. No cóż... obiecałem, że nie będę się już na ten temat rozpisywał. Kiedy zaczęło się robić szaro my triumfalnie wracaliśmy do naszej bazy. Nieco zmęczeni, ale z ogromnym poczuciem satysfakcji no i z fantastycznymi widokami w głowach, jak i w aparatach.









Podsumowując: Zdobycie szóstego szczytu w Koronie Gór Polski zaliczamy do niesamowicie udanych! Pogoda była wręcz wymarzona, widoki piękne, szczyt zdobyty, a na nim jeszcze udało się zrobić mały dobry uczynek dla całej górskiej braci ;)






Do zobaczenia na szlaku!



2 komentarze: